Przemyśl - nasze miasto całą dobę

Wspomnienia przemyślan

data dodania: 2007-09-11
aktualizacja: 2007-09-11 13:40:12
Na X Zjazd Przemyślan przyjechało wiele osób związanych z naszym miastem, które spędziły tu piękne lata swojej młodości tragicznie przerwane przez wojnę. O swoich wspomnieniach z tamtego okresu, o Przemyślu wczoraj i dziś opowiedzieli: pan Leon Legeń oraz pan Jerzy Klepacki.

 

W Przemyślu chodziłem do szkoły, tu przyjąłem I Komunię Świętą” – mówi pan Leon Legeń – „w latach okupacji prowadziłem na naszym terenie działalność wojskową, byłem współorganizatorem ruchu oporu. Wyjechałem stąd z bólem serca w 1944 r., kiedy ginęli tutaj moi koledzy i wywożono ich do ZSRR. Znalazłem się w Jeleniej Górze gdzie do tej pory mieszkam, ale zawsze starałem się mieć kontakt z Przemyślem. Do korzeni ciągnie, dlatego stałem się członkiem Towarzystwa i cieszę się mogąc tu przyjeżdżać.

Urodziłem się w Przemyślu, miesiąc przed I Wojną Światową, gdy Rosjanie oblegali Przemyśl byłem tutaj wraz z całą moją rodziną, uczęszczałem do Szkoły Podstawowej na Konarskiego i do Gimnazjum im. Kazimierza Morawskiego” – zaczyna swoją opowieść pan Jerzy Klepacki – „następnie zacząłem studia na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza we Lwowie, na wydziale medycyny. Otrzymałem tam stypendium doktoranckie, ale musiałem pożegnać się ze Lwowem, bonajpierw wywieźli moją siostrę a później szwagra z dzieckiem. Udałem się wtedy do Przemyśla drogą nielegalną i mając dyplom lekarza dostałem posadę w miejscowym szpitalu. W 1939 r. część lekarzy dostała powołanie do wojska, także nie pracowaliśmy wtedy w komplecie. Część z nich nie wróciła z frontu, toteż żeby uzupełnić te luki pracowałem na wielu oddziałach: wewnętrznym, zakaźnym, płucnym do czasu powołania mnie do wojska w styczniu 1945 r. W wojsku byłem aż do 1975 r. – mimo usilnych prób nie udało mi się zakończyć służby wcześniej. Później zacząłem pracę w Bydgoszczy na kierowniczych stanowiskach w lecznictwie chorób płuc i nowotworów klatki piersiowej. Przepracowałem w swoim zawodzie 55 lat i uznałem, że to okres wystarczający i przeszedłem na emeryturę. Teraz żyję wspomnieniami oraz pracuje społecznie, jestem także członkiem Towarzystwa Miłośników Lwowa.
Myślę, że w stosunku do Przemyśla mam pewien dług wdzięczności. Tu się urodziłem, nauczyłem czytać i pisać, skończyłem szkołę podstawową i gimnazjum, także pozostał miwielki sentyment do tego miasta. Gdy oglądam telewizję, słucham radia lub czytam gazety i wynajduje jakieś wzmianki o Przemyślu to bardzo się cieszę. Lecz niestety nie zdarza się to zbyt często, Przemyśl jest często pomijany, np. w takich komunikatach meteorologicznych – zawsze mówią jaka jest pogoda w Rzeszowie, czasem jest Sanok, Krosno… a Przemyśl jest bardzo rzadko.

Pan Leon: „Do Przemyśla przyjeżdżam co roku, no chyba że zachoruję albo nie mogę z jakichś innych ważnych przyczyn. Ja i pan Jerzy jesteśmy najstarszymi członkami Towarzystwa i niestety nie ma już wielu osób z naszych roczników w Przemyślu. Kiedy zwiedzamy to miasto to widzimy jak zmienia się na lepsze. Cieszą nas nowe inwestycje, nowe domy, piękne budownictwo, odremontowane kamienice, miasto staje się coraz piękniejsze.

Teraz żyje się w Przemyślu zupełnie inaczej. Jest telewizja, radio, komputery, każdy ma komórkę. Kiedyś kwitło życie towarzyskie, ludzie o godzinie 17 chodzili na przechadzki ulicą Franciszkańską alboMickiewicza, spotykali się, wymieniali ukłony…” - wspomina pan Jerzy - „A teraz jak leci dobry serial w telewizji to wszyscy siedzą w domach. Kiedyś było dużo festynów, grały orkiestry, organizowano różne zabawy np. wyścigi w workach albo wspinano się po takim oheblowanym słupie nasmarowanym mydłem, żeby był śliski, a na górze znajdował się kawałek kiełbasy albo jakaś butelka z napojem. Ludzie umilali sobie czas chodząc na plażę, spacerując alejkami, chodzili nad stawy, a w zimie na ślizgawki na Konarskiego. W każdą niedzielę po Mszy św. gdy ludzie wyszli już z kościoła, szli na Rynek gdzie grała orkiestra wojskowa.

Kiedyś była też większa tolerancja do osób innych wyznań” – zauważa pan Leon – „w Przemyślu było gimnazjum żydowskie i ukraińskie, ale często zdarzało się tak że w szkołach uczyli się uczniowie różnych narodowości. I nie było żadnych kłótni, nieporozumień, nie biliśmy się. Wiedzieliśmy o tym, że jesteśmy różni, ale nie rozmawialiśmy otym, to nie było ważne. Wszyscy się znaliśmy, kolegowaliśmy się ze sobą i nie było z tego powodu żadnych komplikacji, nie wynikały z tego żadne agresywne zachowania. Chodziliśmy każdy do swoich kościołów i wszystko było w porządku, niestety teraz zmieniło się to na niekorzyść.

Pan Jerzy dodaje: „Do szkoły chodziliśmy w mundurkach i czapeczkach. »Słowak«” miał niebieskie czapki, »Morawa« czerwone, Seminarium Nauczycielskie żółte a Szkoła Handlowa zielone. Teraz do szkoły chodzi się z pępkiem na wierzchu, nawet w zimie – ale ja się tym nie gorszę, teraz są inne czasy, jest większa wolność. Widocznie tak ma być.”


Rozmawiała: Sandra Steinmetz