Urodzony 12.12.1927 r. w Przemyślu w rodzinie patriotycznej, Harcerz, Żołnierz Armii Krajowej Obwodu Przemyskiego „Polana” w Oddziale Dyspozycyjnym „Lipowica” Komendy Obwodu Przemyśl, zajmującym się propagandą i małym sabotażem, uczestnik akcji „N”, łącznik i kolporter podziemnej prasy na trasie Przemyśl-Leżajsk-Przeworsk-Rzeszów w latach IV 1942 – IX 1943 r.
W październiku 2017 r., na skutek ciężkiej choroby, zrezygnował z funkcji prezesa Okręgu Podkarpackiego ŚZŻAK. Żegnając się, napisał m.in.: „Niech mi wolno będzie złożyć Państwu moje najwyższe uszanowanie za lata wspólnej pracy, za słowa życzliwości, za wszelkie gesty wsparcia mojej osobistej działalności, którą wykonywałem, by spłacić mój dług wobec Ojczyzny. […] Deklaruję, że w miarę możliwości będę uczestniczył w życiu społeczno-kombatanckim naszego województwa, gdyż z żołnierskiej przysięgizwolnić mnie może tylko jedno!”
Za działalność na rzecz przetrwania pamięci i prawdy o niemieckich obozach koncentracyjnych został odznaczony Krzyżem Komandorskim, Oficerskim i Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski oraz tytułem Kustosza Pamięci Narodowej.
O ofiarnej i oddanej służbie świadczą liczne odznaczenia i medale, m.in.: Krzyż Oświęcimski, Krzyż Partyzancki, Krzyż Armii Krajowej, Krzyż Więźnia Politycznego, Krzyż Wolności i Niepodległości, Złoty Krzyż Zasługi oraz wiele innych.
Ostatnie publiczne wystąpienie mjr. Aleksandra Szymańskiego, wygłoszone podczas obchodów Narodowego Dnia Pamięci Ofiar Niemieckich Nazistowskich Obozów Koncentracyjnych w dniu 14 czerwca 2017 r. brzmiało:
Nazywam się Aleksander Szymański. To imię i nazwisko identyfikuje mnie od 90 lat, z wyjątkiem dwóch, kiedy przestałem być sobą, a zaistniałem jako NUMER – haftling (po polsku: więzień) – numer 153 401 w niemieckim obozie koncentracyjnym Auschwitz. Pierwszy obozowy numer (miałem jeszcze dwa inne) 153401 mam wytatuowany na lewym przedramieniu. To moja tożsamość w obozie, to sześć cyfr, dzięki którym się nie zagubię, to znak mojej przynależności do obozu, choćbym nie wiem jak bardzo chciał go opuścić i wymazać z pamięci…
Pomyślcie, moi drodzy, jak wielka różnica dzieli mnie – mój numer 153 401, zarejestrowany w Auschwitz we wrześniu 1943 r. – od numeru 33 – od Stanisława Ryniaka – pierwszego polskiego więźnia niemieckiego obozu Auschwitz, który otwierał listę ofiar niemieckiego obozu koncentracyjnego 14 czerwca 1940 r. To jest, jak szybko policzymy, 153 368 istnień ludzkich – nazwisk i imion – zarejestrowanych na przestrzeni zaledwie trzech lat funkcjonowania KL Auschwitz. A pamiętajmy, że KL Auschwitz-Birkenau istniał jako zbrodnicza fabryka śmierci do stycznia 1945 r. W Auschwitz, jak w każdym innym niemieckim obozie, rasa panów – niemiecka komendantura obozu – dokonywała selekcji. Wybierano sobie, kto ma żyć. Pamiętam jak w Auschwitz każdy musiał przechodzić przeztaki drewniany próg, na którym była ułożona deska; jeżeli przeszedł i się nie zachwiał, miał prawo żyć; jeżeli nie – trafiał od razu do krematorium. Pytam siebie, czy dzisiaj przeszedłbym po tej desce? Czy miałbym prawo żyć? Słabych, niepełnosprawnych, chorych i starych, bez rejestrowania, odsyłano do gazu. Któż więc zdoła bezbłędnie policzyć wszystkie ofiary niemieckiego ludobójstwa w Auschwitz-Birkenau? A to tylko jeden z kilkudziesięciu niemieckich nazistowskich obozów koncentracyjnych i obozów zagłady.
Są tu dziś ze mną, ale przede wszystkim dla was, moi zacni i wspaniali Przyjaciele, którzy przeżyli piekło obozowych lat.
Chodziliśmy ubrani w obozowe pasiaki z czerwonym winklem, oznaczającym więźniów politycznych. Obok nas żyli i umierali inni więźniowie polityczni, często nasi ojcowie, krewni, przyjaciele, bez litości ginęli z głodu i wycieńczenia więźniowie z różowym trójkątem na pasiaku, o innej orientacji na życie i światopoglądzie, tracili swoje człowieczeństwotakże więźniowie z zielonym winklem – kryminalni…
Ja, haftling numer 153 401, musiałem skłaniać głowę przed największymi niemieckimi zbrodniarzami. Co dzień wczesnym rankiem maszerowałem wraz ze swoim komando do ciężkiej, ponadludzkiej pracy, najpierw w żwirowni przy Auschwitz, gdzie jesienią 1943 r., brodząc w Sole wydobywaliśmy żwir, później w kamieniołomach w Gusen, tocząc na lory ogromne głazy, najdłużej pracowałem dla Messerschmitta, niemieckiej fabryki samolotów, bombardujących wojenną Europę. Pracowałem w ponadludzkim wysiłku dla nadludzi – niemieckich panów życia i śmierci – za łyk wodnistej zupy z brukwi, którą Niemcy zwykli karmić świnie, za gliniasty chleb (nijak nie podobny do dzisiejszego najgorszego gatunku) i za… życie, tak za życie… upodlone i sponiewierane przez nienawiść, wzgardę i upokorzenie, ale w nadziei, że doczekam innego.
Niech spoczywa w pokoju.
Źródło przemysl.pl. Data 31.12.2017.